Ojcowie pustyni | Papież Jan XXIII | Środy ze Św Ignacym | Mniej wyraźne dobro
DROGA DO ŚWIĘTOŚCI
Ideał świętości, który czasem mamy w głowie to – poważny, spokojny, ze złożonymi rękami, najlepiej konsekrowany i pobożny od urodzenia, albo jeszcze wcześniej. Jak królowa Jadwiga, która już w wieku niemowlęcym miała na kolanach odmawiać Ojcze Nasz… po łacinie. Na szczęście dla nas wszystkich, coraz częściej oprócz tej pobożnej strony, podkreśla się, że ci nawet najbardziej znani święci, byli po prostu ludźmi, ze swoimi radościami i słabościami, i – w kontekście chrześcijańskiej radości – z całkiem nie małym poczuciem humoru. O bł. Jordanie z Saksonii (XIII w.) mówiono:
Pewnego razu szedł z nowicjuszami, których przyjął w miejscowości, gdzie nie było klasztoru. Zdarzyło się, że w jakiejś gospodzie odmawiali wspólnie kompletę, podczas której jeden z nich zaczął się śmiać, co z kolei bardzo rozśmieszyło pozostałych. Któryś z towarzyszy zaczął im okazywać gniew, co pobudziło ich do jeszcze większego śmiechu. Po zakończeniu komplety bł. Jordan zwrócił się do niego: któż cię, bracie, mianował mistrzem naszych nowicjuszy? Czy do ciebie należy udzielanie im napomnień? A do nowicjuszy powiedział: Najdrożsi, śmiejcie się ile możecie, i nie zważajcie na tego brata. Daję wam na to pozwolenie. Zaprawdę powinniście się śmiać i radować, bo wyszliście z diabelskiego więzienia i skruszone zostały kajdany, w których diabeł przez wiele lat trzymał was na uwięzi. Śmiejcie się więc, najdrożsi, śmiejcie się.
Ojcowie Pustyni (III w.) kojarzeni są z prostą ale głęboką mądrością i porzuceniem spraw tego świata, by w monotonnej codzienności dążyć do świętości. Wszystko wskazuje na to, że nieodzownym elementem tej drogi, było poczucie humoru. Jeden z Ojców, miał powiedzieć: „Nie mówcie mi nigdy o mnichach, którzy nigdy się nie śmieją. To nie mogą być poważni ludzie”. Do innego przybył uczeń z pytaniem, jaka powinna być dobra homilia. „Powinna mieć dobry początek i dobre zakończenie – usłyszał. – Następnie powinieneś się zatroszczyć o to, żeby nie były one zbytnio od siebie oddalone”. Innemu, który zamartwiał się swoją brzydotą, pewien starzec na pocieszenie powiedział: „Brzydota w porównaniu z pięknem ma wielką zaletę: nie przemija”. Zaś abba Antoni zwykł ponoć mówić: „Ludzie dzielą się na trzy rodzaje: na zazdrosnych, pysznych i innych. Innych prawie nigdy nie spotkałem”. Śmiech, żart a nawet kpinę wykorzystywali Ojcowie do przekazania prawd życiowych i mądrości. Ten sposób głoszenia rozwijał się przez kolejne wieki.
(św Jan Kasjan, źródło:Wikipedia)
Pewien myśliwy, polujący na pustyni na dzikie zwierzęta zobaczył, jak abba Antoni żartuje z braćmi, i bardzo się zgorszył. Starzec więc, pragnąc go przekonać, że z braćmi trzeba postępować łagodnie, powiedział mu: „Załóż strzałę i napnij łuk” – a on tak zrobił. Starzec rzekł: „Napnij mocniej” – i on usłuchał. Starzec powtórzył: „Mocniej!” Myśliwy na to: „Jeśli napnę nad miarę, to mi łuk pęknie”. I rzekł mu starzec: „Tak jest i z pracą wewnętrzną. Jeśli ją ponad miarę napniemy, bracia się szybko załamią. Trzeba więc z nimi postępować łagodnie”. Myśliwy, gdy to usłyszał, skruszył się i odszedł bardzo zbudowany postawą starca, a bracia, umocnieni, rozeszli się do siebie (z Apoftegmatów Ojców Pustyni).
Filip Neri (XVI w) ponoć zawsze miał dobry humor (choć to może przesada w drugą stronę). Często i długo siedział w konfesjonale, a zadawane przez niego pokuty i nauki były dość… nieoczywiste. Pewna kobieta dowiedziała się, że grzeszyła… nosem. „Jak to nosem? Czy można zrobić nim coś złego?” – pytała. „Ano tak, można. Wtykając go w nieswoje sprawy” – wyjaśnił, z właściwą sobie lekkością. Biografowie podkreślali jego „serdeczność w podejściu do bliźnich, naturalność w obcowaniu towarzyskim, postawę, która rozciąga się na wszystko – osoby i rzeczy, zwłaszcza jednak na zmienne koleje losu. Na co dzień jest to wolność od trosk, zdolność do obracania w żart tego wszystkiego, z czego nie można wyciągnąć żadnej radości”. Zapamiętany został z nowoczesnej, jak na swoje czasy, działalności duszpasterskiej. Na placach i ulicach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Dzięki temu osiągał podwójny cel – siebie wystawiał na pośmiewisko, ćwicząc pokorę, ale tym samym nawiązywał kontakt z ludźmi, których przyprowadzał do Boga. Duchowość Nereusza pełna była optymizmu i miłości Boga, i bliźniego. Nie lubił, gdy ludzie traktowali go jak smutnego, poważnego duchownego, dlatego często przebierał się w dziwne stroje albo golił tylko jedną stronę twarzy. Jednakowo traktował kardynała i bezdomnego, pokazywał wiernym Kościół pełen radości, modlitwy, żywej wspólnoty. Jednocześnie wyróżniał się niezwykłą żarliwością religijną, prowadził głębokie życie modlitwy, bardzo często wychodził za miasto i modlił się w samotności.
(św. Filip Neri, źródło: Wikipedia)
Szczęśliwi młodzi, którzy mają czas, by czynić dobro. Dobro i radość są najlepszą drogą do świętości (…). Bóg jest pełen radości, dlatego diabeł ucieka przed prawdziwą radością (św. Filip Neri)
Znane jest poczucie humoru Teresy z Avila (XVI w.), która miłość Boga łączyła z radością nieustannie. Kiedy pewnego razu usłyszała wiadomość, że słynny ze swojej surowości graniczącej z okrucieństwem zakonnik został wybrany na prowincjała, rzekła: „Musi to być prawdą, ponieważ nikt tak doskonale jak on, nie umie pomnażać męczenników”. Innego dnia, podczas jednej z podróży, ciągnięty przez woły ciężki wóz, wiozący siostry zakonne, ugrzązł w mule rzeki. Teresa zaczęła żalić się Bogu: „Panie, zachowujesz się wobec mnie w sposób nad wyraz ekstrawagancki. Jeszcze chwila, a utopiłabym się wraz z moimi zakonnicami…”. Po chwili usłyszała głos Boga: „Tak traktuję moich przyjaciół”. „Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu!” – podsumowała. Święta była kobietą zdecydowaną w działaniu, rozmodloną i bardzo radosną. Lubiła śpiewać hiszpańskie pieśni, tańczyła z kastanietami w ręku. A jednocześnie to ona zreformowała karmelitańskie klasztory, obdarowana została niezwykłymi łaskami mistycznymi, w sposób szczególny doświadczała obecności Boga. To ona też mówiła; „Niech Bóg mnie zachowa od ponurych świętych!”
Droga pani, konklawe to nie konkurs piękności
– miał powiedzieć Jan XXIII pewnej kobiecie, na jej stwierdzenie, że jest gruby i brzydki. Kiedy dziennikarz zapytał go, ilu ludzi pracuje w Watykanie, usłyszał: „Mniej więcej połowa” , a podczas jednej z sesji fotograficznych papież miał powiedzieć: „Gdyby Bóg wiedział, że mam być papieżem, na pewno uczyniłby mnie bardziej fotogenicznym”. Kiedyś przyjmował na audiencji zwierzchniczki zakonów żeńskich. Była wśród nich siostra przełożona klasztoru pod wezwaniem Ducha Świętego. Podchodząc do papieża, przedstawiła się: „Jestem przełożoną Ducha Świętego”. „No, no, no – odpowiedział z podziwem papież – a ja tylko jego wikariuszem”. To te bardziej znane sytuacje… ale o poczuciu humoru Jana XXIII można by napisać kilkutomową opowieść. Żyją jeszcze tacy, którzy pamiętają uśmiech Jana Pawła II. Słynne wspomnienia o wadowickich kremówkach, czy dialogi pod oknem papieskim, dla jednych są tylko anegdotkami, dla innych ciągle żywymi wspomnieniami. Podczas pierwszej konferencji prasowej zadano papieżowi pytanie, czy będzie jeździł na nartach. Powiedział wówczas: „Na to mi chyba nie pozwolą”. Kilka lat później przyjmował na audiencji jednego z narciarskich mistrzów świata, który podarował mu… narty. „I nie wódź nas na pokuszenie. Bo jeszcze zjadę w dolinę i co będzie? Nowe konklawe” – miał powiedzieć Jan Paweł II. Humor nie opuszczał go nawet w trudnych sytuacjach. Gdy po zamachu leżał w klinice Gemelli, lekarz zapytał go: „Jak się wasza świątobliwość czuje?”. Odpowiedział: „Nie wiem, jeszcze nie czytałem gazet”. Papież nie bał się ciętej ripost i sarkazmu – gdy po operacji wyrostka robaczkowego jeden z polskich księży powiedział do niego przymilnie, że teraz wygląda lepiej niż przedtem, papież odparł: „To też daj się zoperować”.
(Kanonizacja Jana XXIII i Jana Pawła II, źródło:Wikipedia)
Człowiek jest zwierzęciem racjonalnym, śmiertelnym, żyjącym na lądzie, dwunożnym, zdolnym do śmiechu: żadne bowiem zwierzę prócz człowieka nie śmieje się (Arystoteles, VI w przed Chr.)
Ponad dwadzieścia lat temu naukowcy mieli zidentyfikować mały fragment mózgu wielkości 2 na 2 cm, który prawdopodobnie jest odpowiedzialny za reagowanie śmiechem. Badania pokazują, że mimo iż poczucie humoru jest związane z różnymi cechami osobowości, nie oznacza to wcale, że humoru nie można się wyuczyć i że swojego poczucia humoru nie można zmienić. Wręcz przeciwnie, tu i ówdzie, prowadzone są specjalne treningi humoru. A jeśli tak… to każdy z nas ma jeszcze szansę, na świętość. (BL)
Zmierzając do Jerozolimy Jezus przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodził do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: „Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami”. Na ich widok rzekł do nich: „Idźcie, pokażcie się kapłanom”. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec”. Do niego zaś rzekł: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17,11-19).
Trochę żal nam się robi, kiedy słyszymy albo doświadczamy czyjejś niewdzięczności. Smutek przebija przez świadomość tego, że nikt nie docenił naszego poświęcenia a czasami nawet ofiary z naszych zasobów i czasu. Darmo przecież otrzymanego. Na dłuższą metę powoduje to zwątpienie w sens miłości bliźniego. Rodzą się podejrzenia, czy takie bezrefleksyjne szafowanie jałmużną zawsze jest uzasadnione? Czy nie warto być bardziej ostrożnym? Skwapliwie się najpierw upewniać czy ofiara została dobrze „zrozumiana” przez jej biorcę? Takie pytania może i osłoniłyby nas przed trudem znoszenia otrzymanej niewdzięczności ale czy byłyby w duchu miłości bliźniego? Czy postępowanie podyktowane taką ostrożnością, to przykład jaki daje nam Chrystus? Popatrzmy w tej scenie przede wszystkim na Niego. Zawołany przez trędowatych nie kalkuluje. Wie dobrze, od kogo z nich może się spodziewać wdzięczności i nie uzdrawia tego jednego tylko całą dziesiątkę.
Po pierwsze nie waha się, aby łaski udzielić, bo jak później mówi, chodzi o oddanie chwały Bogu, nie jemu samemu. Podkreślmy to jeszcze raz: Chrystus nie oczekuje wdzięczności wobec siebie a zależy Mu jedynie na oddaniu chwały Jego Ojcu. Nie ociąga się zatem z działaniem i odpowiada na prośbę zaraz potem jak ją usłyszał.
Po drugie błogosławi temu, który tę łaskę dostrzegł i docenił mimo, że Samarytanin był dla Hebrajczyków wrogiem, poganinem, osobą nieczystą. On jeden nazwał po imieniu swojego dobroczyńcę. Możemy to spokojnie uznać za owoce jego autentycznej wiary.
Po trzecie nie przeklina i nie złorzeczy tym dziewięciu. Obchodzi się z niewdzięcznikami tak, jak z tym Samarytaninem, z miłością. Grzech Jego braci w wierze musiał być dla Niego podwójnie bolesny, bo nie dość, że uzdrowienie z trądu praktycznie przywracało ich z powrotem do społeczeństwa, kończyło okres izolacji i powolną śmierć głodową to uzdrowieni przywłaszczyli sobie cud nie dostrzegając kto jest jego prawdziwym sprawcą. Zawiedli także kapłani, którzy nie rozpoznali tego wydarzenia jako znaku nadejścia Mesjasza.
Jaka jest zatem tajemnica Chrystusa? Co pozwala mu na zachowanie takiej ufności i spokoju, że pomimo ludzkiej słabości – zbawienie dokona się zgodnie z Wolą Bożą? W duchowości ignacjańskiej jest taki termin który dobrze opisuje to co widzimy u Chrystusa w tej scenie. Mowa jest o obojętności ignacjańskiej. Cytując fragment fundamentu Ćwiczeń Duchownych (23):
(…) Toteż musimy się stawać obojętnymi wobec wszystkich rzeczy stworzonych, jeżeli to zostało pozostawione naszej wolnej woli a nie zostało zakazane. Tak więc chodzi o to, byśmy ze swojej strony nie pragnęli bardziej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, życia długiego niż krótkiego (…)
Obojętność nie będzie znaczyła tutaj „wszystko mi jedno”. To będzie raczej zdolność do nieprzywiązywania się do jednego, pożądanego przeze mnie scenariusza wydarzeń. Będzie to pewien rodzaj elastyczności, który będzie szukał Boga we wszystkim co mnie spotyka nie lękając się o przyszłość. Bóg bowiem formuje nas wciąż i to zarówno przez zdarzenia łatwe i przyjemne jak i przez trudne i wymagające, w tym także przez fizyczne cierpienie. Szczęście to nie zawsze jest to co podpowiadają nam nasze zmysły.
Na koniec chodzi też o to abyśmy Bogu nie stawiali barier w swoim życiu tylko dlatego, że nie jest to zgodne z aktualnie obowiązująca wykładnią albo modą lub tradycją. Jeśli będziemy lękali się jakiegoś scenariusza bardziej niż innego – pozostaniemy zniewoleni przez jego potencjalne wydarzenie się.
Nierzadko gorliwie prosimy, żeby stał się cud, bo my już nie widzimy możliwości lub nasze siły się skończyły. Otwieramy się wtedy niedoskonale na pewien scenariusz, który uważamy za „dobry” ale pod warunkiem, że dokładnie realizuje się wg naszej wizji. Jesteśmy wtedy jak ta dziewiątka niewdzięczników. Chcemy być zdrowi ale w związku z tym, iż jest to nasz pomysł, jesteśmy do niego bardzo przywiązani. Twierdzimy, że zdrowie jest tym bogactwem, które chcemy mieć, bo wtedy będziemy mieć też wszystkie inne możliwości. Będziemy to zdrowie posiadać i go nie wypuścimy z rąk. Bóg będzie przesłonięty naszym kurczowym trzymaniem się dobrostanu za wszelką cenę. Staniemy się z czasem niewolnikami własnej kondycji. Zdrowie stanie się nie łaską – darem tylko bagażem, który będziemy bali się stracić.
W tej scenie można dostrzec też inne, mniej wyraźne dobro. Trąd toczący tych ludzi skłonił ich do wołania o łaskę do Jezusa, do skierowania swojej prośby do jedynej osoby mogącej uzdrowić także ich dusze. Choroba w tym przypadku, stała się punktem zwrotnym i doprowadziła do spotkania samego Boga. Była to łaska, z której skorzystał tylko jeden na dziesięciu, ponieważ zazwyczaj koncentrujemy się na chorobie przegapiając, że okoliczności, które ona stworzyła mogą być dla nas łaską większą niż kontrolowany dobrostan.
Chodzi bowiem ostatecznie o wiarę w Chrystusa Zbawiciela – On dokonuje cudów i jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy. W jego ranach jest nasze prawdziwe zdrowie. (Radosław Lebowski)