Świat na opak || Kącik dobrych wiadomości || Środy z Ignacym
ZAPRASZAMY DO PARAFIALNEJ KAWIARENKI

Wszyscy powinniśmy odkryć, poprzez wiarę, prawdziwe oblicze parafii, czyli samą „tajemnicę” Kościoła, który właśnie w niej istnieje i działa. Ona bowiem (…) nigdy nie jest po prostu strukturą, terytorium, budynkiem, ale raczej „rodziną Bożą jako braci ożywionych duchem jedności”, „domem rodzinnym, braterskim i gościnnym”, „wspólnotą wiernych”. Parafia wreszcie jest zbudowana na gruncie rzeczywistości teologicznej, bowiem jest ona wspólnotą eucharystyczną, czyli wspólnotą zdolną do sprawowania Eucharystii (…). (Jan Paweł II, Christifideles laici, p. 26).
W niedziele w godzinach 10:00 – 14:00 zapraszamy do dolnej sali domu parafialnego, gdzie przy ciastku, kawie bądź herbacie można spokojnie posiedzieć, porozmawiać, zatrzymać się na chwilę i spotkać ze sobą nawzajem. Kawiarenkę parafialną prowadzą wyznaczone do tego, przez ks. Proboszcza osoby, które dbają o obsługę i atmosferę tego miejsca. Dzisiaj do kawy – domowe pączki.

Parafia nie jest strukturą ułomną; właśnie dlatego, że ma wielką elastyczność, może przyjąć bardzo odrębne formy, wymagające otwarcia i misyjnej kreatywności ze strony duszpasterza i wspólnoty. Chociaż z pewnością nie jest jedyną instytucją ewangelizacyjną, jeśli zachowuje zdolność do reformowania się i stałego przystosowania, nadal będzie „samym Kościołem zamieszkującym pośród swych synów i córek”. Zakłada to, że rzeczywiście utrzymuje kontakt z rodzinami i z życiem ludu, i nie staje się strukturą ociężałą, odseparowaną od ludzi albo grupą wybranych zapatrzonych w samych siebie. Parafia jest formą obecności Kościoła na terytorium, jest środowiskiem słuchania Słowa, wzrostu życia chrześcijańskiego, dialogu, przepowiadania, ofiarnej miłości, adoracji i celebracji. Dzięki całej swojej działalności parafia zachęca i formuje swoich członków, aby byli ludźmi zaangażowanymi w ewangelizację. Jest wspólnotą wspólnot, jest sanktuarium, gdzie spragnieni przychodzą i piją, by dalej kroczyć drogą, jest centrum stałego misyjnego posyłania (papież Franciszek, Evangelii gaudium, p.28).
„ŚWIAT NA OPAK”
Dawno, dawno temu Krakowem zarządzał groźny burmistrz-despota, który nazywał się Comber. „Dygnitarz ów – pisze w Kalendarzu polskim z 1979 roku Józef Szczypka – znęcał się szczególnie nad przekupkami i ogrodnikami [jak możemy się domyślać, z Czarnej Wsi, Łobzowa i Krowodrzy – przyp. ASM], a to przetrzymując ich za najmniejsze przewinienie w swoim podręcznym loszku, a to po prostu targając za włosy, lżąc szkaradnie i ścigając grzywnami. Pan Comber nie cieszył się z tego powodu nadmierną miłością poddanych.” Kiedy więc w końcu wyzionął ducha, a stało się to w Tłusty Czwartek, radości nie było końca. Ludzie wyszli na ulice i place miasta, śpiewali, tańczyli, częstowali się jadłem i trunkami. Odczucie ulgi i potrzeba zabawy okazały się tak silne i tak powszechne, że wyjątkową zabawę przekształciły w coroczny ludowy zwyczaj. Odtąd w każdy czwartek poprzedzający Popielec świętowano w Krakowie comber. Opowieści tej, jak to z legendami bywa, nie powinniśmy traktować zbyt dosłownie. Ale zwyczaj obchodzenia combra, dziś wskrzeszany przez Muzeum Krakowa, rzeczywiście liczy sobie już kilka stuleci. Ks. Jędrzej Kitowicz w słynnym Opisie obyczajów za panowania Augusta III notuje:
W Krakowie tylko samym był ten zwyczaj, że w pierwszy czwartek postny przekupki sprawiały sobie ochotę, najęły muzykantów, naznosiły rozmaitego jadła i trunków i w środku rynku, na ulicy, choćby w największym błocie, tańcowały; kogo z mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowie i hołyszowie dla jadła i łyku sami narażali się na złapanie; kto zaś z dystyngowanych niewiadomy nadjechał albo nadszedł na ten comber, wolał się opłacić, niż po błocie – a jeszcze z babami – skakać.
Przytomny czytelnik bez trudu dostrzeże, że opisywane tu święto miało rys feministyczny i wyraźnie wskazywało na odwieczne napięcie pomiędzy płciami. Można by po temu jeszcze więcej podać argumentów, jednak w biuletynie parafialnym nie do końca wypada. Krakowski comber wpisuje się oczywiście w rytm zwyczajów karnawałowych czy zapustnych, jakkolwiek Polska, jak zauważa antropolog kulturowy Waldemar Kuligowski, nie jest najlepszym przykładem kraju o tradycjach karnawałowych. Nie dorównujemy w tym zakresie nie tylko słynnemu Rio de Janeiro, ale i karnawałowi weneckiemu, rzymskiemu (który opisał w 1789 roku Goethe, diagnozując, iż „nie jest fetą wydaną dla ludu, lecz fetą, którą lud wydaje dla siebie”, a spośród polskich pisarzy – Łucja Rautenstrauchowa) czy nadreńskiemu. Jednak w różnych częściach naszego kraju znane są rozmaite zwyczaje właściwe tej części roku obrzędowego, która bezpośrednio poprzedza Wielki Post. W wielu miejscach wciąż chodzą po domach grupy przebierańców – niekiedy zwyczaj ten jest wspierany przez lokalne instytucje kultury i samorządy, również rosnące w siłę koła gospodyń wiejskich. Popularne są imprezy ostatkowe, bale maskowe, nawet świętowanie Walentynek (które czasem wypadają już w pierwszych dniach Wielkiego Postu) wpisuje się jakoś w optykę karnawału. Co roku w Tłusty Czwartek mogą zadziwiać kolejki klientów do cukierni, choć przecież pączki są w sprzedaży praktycznie codziennie przez okrągły rok.
W języku polskim istnieją co najmniej cztery terminy na opisanie tego szczególnego okresu w roku: karnawał, ostatki, zapusty, mięsopust. Intrygująca jest etymologia terminu „karnawał”. Jak pisze Susanne Chappaz-Wirthner, ci, którzy pragną wyeksponować pogańskie źródła ludowego święta, sięgają po łaciński źródłosłów carrus navalis, co oznacza statek na kołach, który ciągnięto w urządzanej w Rzymie w czasach cesarstwa wiosennej procesji ku czci bogini Izydy, co stanowiło symboliczne wznowienie nawigacji na morzu. Również Goethe nazwał karnawał „nowoczesnymi saturnaliami”. Zwolennicy teorii o chrześcijańskich korzeniach karnawału wolą odwoływać się do również łacińskiego źródłosłowu carnelevare, co oznacza, pisze Werner Mezger, „zabranie, usunięcie mięsa”, a więc wyraża ideę zbliżającego się postu. Zwyczaje karnawałowe zmieniały się na przestrzeni wieków, miewały też różne manifestacje w zależności od miejsca. Jest jednak kilka cech wspólnych, które łączą niemal wszystkie te kulturowe formy ekspresji. Po pierwsze, karnawał to, jak pisze rosyjski uczony Michaił Bachtin, „uczta, jakiej świat nie widział”. Owo intensywne ucztowanie obok uzasadnienia symbolicznego miało zresztą, przypomina Werner Mezger, uzasadnienie czysto ekonomiczne: chodziło o zużycie zalegających w spiżarni resztek jajek, mleka, sera, masła i smalcu – stąd tłuste potrawy w karnawałowym jadłospisie; nadto celem było zwiększenie dochodów rzeźników, których czekała czterdziestodniowa przerwa spowodowana brakiem popytu na mięso. Mezger pisze:
„W dalszym rozwoju karnawałowych zwyczajów interesujący jest stopień rytualizacji, jaki z czasem osiągnęły rzeźnickie wyczyny. Szczytowy punkt stanowi tu obnoszenie po mieście olbrzymich kiełbas z XVI i XVII wieku, znane na przykład z Norymbergi. Do jakich gigantycznych form dochodziły te demonstracje, pokazuje jeszcze lepiej historia karnawału w Królewcu. W 1583 roku nie mniej niż 91 czeladników rzeźniczych niosło przez miasto kiełbasę o wadze 434 funtów, w 1601 trzeba było 103 chłopa, by udźwignąć kiełbasiane monstrum o wadze 900 funtów i długości 1005 łokci.”
Karnawał to „wielka uczta”, ale i czas uciech cielesnych, przypomina jego badacz Wojciech Dudzik. W Polsce w okresie karnawału chętnie zawierano małżeństwa, co więcej – na pośmiewisko wystawiano te panny i tych kawalerów, którzy nie garnęli się do zmiany stanu cywilnego. Znany był zwyczaj ośmieszania, a zarazem prezentowania panien na wydaniu przez zmuszanie ich do ciągnięcia pługu, brony lub ciężkiego kloca drewna, w korowodzie, który szedł przez całą wieś. Dalej: karnawał to „świat na opak”, w którym – przynajmniej symbolicznie – zawieszone zostają normy społeczne, w tym normy językowe. Karnawałowe procesje i pochody zaludnione są przez postacie paradoksalne: ludzi przebranych za zwierzęta, mężczyzn za kobiety i vice versa, stare kobiety w ciąży, swoich przebranych za Obcych – przedstawicieli innych kultur oraz postacie z zaświatów; świeckich za duchownych…

Symbolem karnawału jest maska, która nie tylko zasłania, ale i pokazuje inną naturę człowieka. Tak rozumiany karnawał, pełen swobody, ale jednak ujęty w określone ramy czasowe, wielu historyków i etnografów postrzegało jako element, który gwarantuje kulturze stabilność i zdrową równowagę: w ostatecznym rozrachunku potwierdza i utwierdza normy społeczne i moralne. W feudalnym, zhierarchizowanym, pełnym strachu przed nieokiełznaną przyrodą świecie karnawał miał zapewnić moment wytchnienia, oddech wolności, ale też miał uzmysłowić malkontentom, że kraina jednoczesnego obżarstwa i lenistwa na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Z drugiej strony, wielu badaczy, obserwując zjawisko rozmywania się kategorii karnawału w kulturze współczesnej i jego rozlewania się na cały rok, przy jednoczesnym osłabieniu kategorii postu, pisało, sięgając do propozycji teoretycznej Bachtina, który odnajdował momenty „karnawałowe” i „skarnawalizowane” w różnych okresach roku, o karnawalizacji całej kultury współczesnej. Pytania, które wolno dzisiaj postawić, są zatem następujące: czy karnawał jest jeszcze potrzebny naszym społeczeństwom, w zmienionych warunkach kulturowych, społecznych, ekonomicznych, a jeśli tak, to jaka postać tegoż karnawału?; czy karnawał jest tylko formą negacji, czy jednak odsłania naszą prawdziwą naturę?; czy karnawał ma głębszy sens bez następującego przed nim i po nim okresu postu, ascezy?; czy rzeczywiście potrzebujemy w życiu obu tych skrajności: postu i karnawału, czy lepiej sprawdziłaby się tutaj jakaś reguła złotego środka?; skąd w nas skłonność do przepychu, nadmiaru, skoro nie od dziś wiadomo, że przyjemność w nadmiarze staje się nieznośną torturą? (Alicja Soćko-Mucha, etnolog)

Z życia parafii:
W zeszłą niedzielę rozpoczęła swoją działalność kawiarenka parafialna, która będzie otwarta w dolnej sali domu parafialnego w każdą niedzielę w godzinach 10-14. Tydzień temu można było się napić pysznej kawy i zjeść jeszcze pyszniejszy sernik. Dzisiaj zapraszamy ponownie – z okazji zbliżającego się tłustego czwartku w kawiarence można się skusić na domowego pączka pani Zosi. Oferta skierowana jest do wszystkich parafian, ze szczególną troską o osoby, które z mszy świętej niedzielnej wracają do pustego domu. Pragniemy, żeby żadna osoba w parafii nie musiała spędzać niedzieli w samotności. Wszystkich zapraszamy na rozmowę przy kawie i ciastku!
Z życia Kościoła:
W tej chwili w Polsce w ramach programu Zielone Parafie działa niemal 130 wspólnot! Każda z nich poprzez wiarę, edukację i konkretne działania tworzy przyjazne ludziom i środowisku rozwiązania w swojej parafii – stawiane są na przykład stojaki na rowery, wysiewane rośliny miododajne, czy montowane zbiorniki na deszczówkę. Program Zielone Parafie prowadzony jest przez Światowy Ruch Katolików na Rzecz Środowiska, polski oddział międzynarodowego Ruchu Laudato Si’, który powstał w odpowiedzi na przesłanie encykliki o tym samym tytule. Celem ruchu i jego wszystkich działań jest promowanie zaangażowania w troskę o świat stworzony i jego mieszkańców. Działalność ta jest również odpowiedzią na apel Ojca Świętego, by zadbać o nasz wspólny dom, w szczególności o zamieszkujących go najbardziej potrzebujących i ubogich, a także o przyszłe pokolenia. Światowy Ruch Katolików na rzecz Środowiska ściśle współpracuje z watykańską Dykasterią ds. Integralnego Rozwoju Człowieka.

Apostoł Jan rzekł do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami”. Lecz Jezus odrzekł: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 38-40).
Czytanie Pisma Świętego to nie tylko starochrześcijańska tradycja ale także taki sposób modlitwy, gdzie nasz rozum otwiera się na to, co nadprzyrodzone. W chwili takiej otwartości rozum i wiara, dzięki Duchowi Świętemu, mogą się uzupełniać. Już Ojcowie Kościoła stosowali tę triadę w postaci: czytania, rozmyślania i modlitwy do wejścia w dialog z Bogiem. Z tego nurtu czerpie także i medytacja ignacjańska.
Za czasów pierwszych chrześcijan, dostępność dobrego przekładu i wersji Słowa Bożego lub jeszcze bardziej, posiadania umiejętności czytania, to były wymierne przeszkody w rozwoju takiego sposobu modlitwy. Nie stanowiły jednak aż takiej bariery, aby nie móc Boga poszukiwać i znajdować we własnym życiu, czerpiąc z wszelkich łask Ducha Świętego. Nota bene obecnie dzięki internetowi mamy i wszelką dostępność słowa Bożego w ojczystym języku, jedną zatwierdzoną wersję Pism oraz powszechną zdolność czytania i pisania ale też niewiele chęci i czasu aby z tego korzystać. Czy właśnie takiego człowieka spotkali uczniowie? Poszukującego Jezusa na własną rękę? Musimy dobrze sobie uzmysłowić okoliczności tej sceny. Apostoł Jan mówi o kimś, kto tak jak ich nauczyciel wyrzuca złe duchy w imię Jezusa! To musiało uczniów szokować ale… było też znakiem ich prywatnego podejścia do bycia wybranym. Takie zawłaszczanie sobie przywileju bycia blisko Chrystusa rodzi niezbyt chwalebne owoce. Musimy pamiętać, że Bóg jest wolny w swoich wyborach i posyła swojego Ducha tam, gdzie chce. Nie dlatego żeby dać nam prztyczka w nos, ale żeby pokazać, że nie ma względu na osoby i kocha każdego człowieka. Niech nasz egocentryzm nie przesłania nam tej prawdy. Spróbujmy zadać sobie w ramach codziennej refleksji pytania: Jaki mam stosunek do osób w mojej rodzinie, które nie chodzą do kościoła? Jak patrzę na moich sąsiadów chrześcijan, których nie spotykam we własnej parafii? Jak postrzegam ludzi innej wiary, innych tradycji? Jakie budzą się we mnie uczucia gdy spotykam kogoś ze wspólnoty żydowskiej? Pewną pomocą w przyjęciu tej sceny w duchu miłości bliźniego może być ignacjańska wskazówka o zachowaniu „obojętności” wobec wszelkiego stworzenia. Św. Ignacy pisze we wstępie do Ćwiczeń duchownych o tym sposobie patrzenia na świat w celu ustawienia prawidłowej hierarchii wartości. To ma być narzędzie ciągłej refleksji nad tym, co pomaga mi w oddawaniu chwały Najwyższemu, aby to przyjąć i co mi w tym przeszkadza aby to odrzucić.
Takie podejście prezentuje sam Chrystus nie wzbraniając anonimowemu egzorcyście jego działalności. Dostrzega w nim tego samego Ducha i pozwala mu iść jego własną drogą. Ilekroć zatem spotykamy się z działaniem Bożej łaski poza swoją wspólnotą, poza kościołem to spotykamy się także z Bogiem. Stary Testament też rejestruje podobne wydarzenia np. w Księdze Liczb (Lb 11,24-30) opisując przypadek Eldada i Medada. Nie przegapmy okazji, aby się ucieszyć z tego faktu, że Bóg nikogo nie zostawia w samotności, nikogo nie opuszcza i że jest obecny we wszystkich osobach bez względu na pochodzenie, przynależność czy osobistą historię. Bądźmy wspólnotą która przyciąga do siebie w ten sposób, że kieruje się szukaniem Boga i Jego Ducha, świadcząc o tym, gdzie On rzeczywiście mieszka.