Życzenia || Rozmowy o sakramencie pokuty cz.1 || Rozmowy o sakramencie pokuty cz.2
HOSANNA SYNOWI DAWIDA!
Dzisiaj Pan Jezus wjeżdża do Jerozolimy, witają Go tłumy rozentuzjazmowanych ludzi, sypią przed Nim kwiaty, kłaniają się, machają palmowymi gałązkami… (przed procesją z palmami, czytamy Ewangelię, opowiadającą o tym wydarzeniu – Łk 19, 28-40). Za kilka dni ten sam tłum będzie krzyczał „Ukrzyżuj Go!” (podczas dzisiejszej Mszy św. czytamy opis Męki Pańskiej – Łk 22, 14-23, 56).

A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara (1 Kor 15,14)
Drodzy Parafianie, Siostry i Bracia!
Radości paschalnej, nie tylko w Święta, życzą Duszpasterze

(zródło wikipedia)
ROZMOWY O SAKRAMENCIE POKUTY cz. 2
Cześć I wywiadu w biuletynie na V Niedziele Wielkopostną
Z o. Robertem Grzywaczem, jezuitą, wykładowcą na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie, o sakramencie pojednania, rozmawia Radosław Lebowski.
RL: Czy stosuje się publiczną pokutę w naszych czasach? W jakich okolicznościach mogłaby zaistnieć?
RG: Po pierwsze, można powiedzieć, że są takie szczątkowe praktyki, przede wszystkim jako kary kanoniczne, czyli przewidziane w Kodeksie Prawa Kanonicznego, np. suspensa.
Ekskomunika?
To w skrajnym wypadku – wtedy powinna być ogłoszona publicznie. Praktyka Kościoła de facto jest czasem inna w przypadkach nałożonych kar, to znaczy, że nawet jeżeli są one oficjalne i mają kanoniczny charakter w odniesieniu, na przykład, do duchownego, to niekoniecznie wszyscy o tym wiedzą, a nawet – co czasami, niestety, się zdarza – ci, którzy wiedzieć powinni.
Wprowadza to, mówiąc delikatnie, lekkie zamieszanie.
Zamieszanie tak, bo kiedy nie wiedzą o tym, nawet ci, którzy powinni wiedzieć, nie mogą monitorować respektowania konsekwencji wynikających z danej kary kanonicznej. Zdarza się też pokuta innego rodzaju, czyli np. przypadek nieudzielenia komunii świętej komuś, kto żyje w jawnym grzechu ciężkim, znanym np. duszpasterzowi miejsca, zwłaszcza w sytuacji, w której udzielenie komunii świętej mogłoby potencjalnie wywołać zgorszenie wiernych. W tym więc sensie stanowiłoby to może taką szczątkową praktykę, ale z różnych powodów rzadko skuteczną. Choćby z tej racji, że w dzisiejszych czasach niekoniecznie jest oczywistością, że wierni chodzą tylko do własnej parafii. Zwłaszcza ktoś, kto nie czułby wagi swojego grzesznego postępowania, mógłby przyjąć komunię po prostu w innej świątyni, z lęku przed wykluczeniem ze społeczności, napiętnowaniem.
Są takie przymiotniki, które możemy o spowiedzi wypowiedzieć. Spowiedź dobra to krótka, klarowna, konkretna i kompletna. Dla kogo ona jest wtedy dobra? Dla penitenta? Czy dla kapłana, który ma kolejkę trzydziestu innych i musi czasami za chwilę podjąć jeszcze inne obowiązki? Wiadomo, że wtedy się spieszy.
To jest zdecydowanie dobre pytanie. Ja bym tutaj bez wahania odpowiedział, że oczywiście tego typu opis bardziej odzwierciedla oczekiwania szafarza niż penitenta. Już poczynając od tego, że po stronie szafarza wskazane by było uświadomienie sobie psychicznej kondycji penitenta, która nierzadko towarzyszy autentycznej skrusze i żalowi za grzechy. Tempo wyznania nie jest wtedy najważniejsze i nie da się czasowo skompresować. Nie jestem tutaj jakimś wielkim zwolennikiem nie wiadomo jak długich spowiedzi, ale też nie myślę, żeby można było po prostu szybko potraktować penitenta, który przychodzi do mnie pierwszy raz. Nie ma co oczekiwać, że poznamy dogłębnie jego życie i będziemy w stanie udzielić mu nie wiadomo jak trafnych i daleko idących porad. To jednak nie przekreśla wagi ofiarowanego czasu i możliwości prostych odniesień do jego wyznania. Dobra spowiedź to jest owoc dialogu szafarza z penitentem. To znaczy, że czasami właśnie zasadniczo pytania zadawane przez szafarza mogą prowadzić do większej klarowności. Niekiedy też szafarz sam musi postarać się o tę klarowność, jeśli ona nie jest dana od razu wraz z wypowiedzią penitenta.
Czyli współpraca – że tak powiem.
Tak, wzięcie na siebie przez szafarza zdecydowanie większego ciężaru tego spotkania wydaje się o wiele bardziej pożądane niż tylko oczekiwanie „kompletu danych”. Ja rozumiem te oczekiwania; rozumiem, że chciałoby się słyszeć jasne wyznania bez wysiłku trudnego nieraz dialogu. Czasami zdarzają się tacy ludzie, którzy mają w trakcie spowiedzi zdolność połączenia tych wymienionych uprzednio cech, ale to zazwyczaj dotyczy właśnie tego rodzaju penitentów, którzy skądinąd już przeszli pewną drogę duchową, albo mają zdolność do takiej syntezy.
Powtarza się w naszej rozmowie od kilku pytań motyw badania myśli, które prowadzą do grzechu. Czy duchowość ignacjańska daje nam jakieś praktyczne wskazówki, które by pozwalały w ramach rachunku sumienia dostrzec, skoncentrować własne myśli, które by mnie doprowadziły do odnalezienia przyczyny grzesznego czynu czy do źródła grzechu?
Tak. Przede wszystkim to, co możemy usiłować czynić z naszym „chorym” myśleniem, to dążyć do jego zmiany. Czyli na przykład wtedy, gdy nachodzi nas coś duchowo złego – np. jakaś myśl czy konkretny obraz, możemy skonfrontować to ze słowem Bożym. Jest to metoda, którą nazywamy antyretyczną, albo – jak polski tłumacz przetłumaczył odpowiednie greckie słowo – metoda polegająca na “sporze” z myślami. Chodzi o to, aby wejść w spór ze złą myślą, przeciwstawiając jej myśl dobrą, np. zaczerpniętą ze skarbca biblijnego.

(Jan Kasjan)
Zakwestionować swoje własne myśli?
Tak, wybrać dla niej cytat z Pisma Świętego, z Psalmu, z Ewangelii i skonfrontować jej negatywną treść z Bożą perspektywą. Zobaczyć, co na podstawie Ewangelii można odrzec w zakradającej się właśnie złej myśli.
Ćwiczymy w ten sposób naszego ducha, więc jest sprawniejszy?
Tak, powiedziałbym, że tutaj duchowość ignacjańska wskazuje znów na swoje korzenie właśnie u Ewagriusza i u Kasjana, ale też oczywiście na własne doświadczenia Ignacego. Mamy u niego tzw. reguły rozeznawania duchów, które przyswaja się praktycznie w kontekście odprawiania Ćwiczeń duchowych. Pomagają one w identyfikowaniu pewnych ciągów myśli, powtarzalnych schematów ich pojawiania się. Jedna z reguł tzw. drugiego tygodnia Ćwiczeń wprost podaje zalecenie podobne do spotykanego na przykład u Ewagriusza z Pontu. Jesteśmy w nim zaproszeni do tego, aby w momencie, w którym się zorientujemy, że ulegliśmy właśnie jakiejś złej myśli, daliśmy się wplątać w sytuację, która pogarsza nasze duchowe położenie i wikła nas coraz bardziej, należy wówczas spróbować się cofnąć w myślowym szeregu aż do momentu, w którym ulegliśmy temu zwodniczemu natchnieniu (Ewagriusz powie: demon nas podszedł). Warto odkryć i dobrze zapamiętać ten punkt, w którym zaczęliśmy podążać za owym impulsem pomniejszającym dobro, gdzie skutecznie wślizgnął się on przez szczeliny naszych słabszych stron. Stąd też bierze się generalne zalecenie, żeby badać przebieg naszych myśli: ich początek, środek i koniec. Czasem początek wydaje się dobry, a dopiero gdzieś później okazuje się, że dane rozumowanie czy uległość wobec jakiegoś poruszenia sprowadziło nas na manowce. Inną metodą służącą autorefleksji jest rozważenie dziesięciu przykazań albo grzechów głównych, albo na przykład sposobu życia Jezusa – jak powiada Ignacy: przyglądanie się temu, jak Jezus posługiwał się zmysłami. Próba wyobrażenia sobie Chrystusa w konkretnych sytuacjach. Chodzi o usiłowanie wyobrażenia sobie, jak można byłoby zadziałać w takiej czy innej sytuacji, zachowując Jezusowy styl znany nam z Ewangelii i jej realiów – przeniesienie tego stylu w nasze warunki przy pomocy wyobraźni. Takie ćwiczenie zakłada z jednej strony nabycie pewnego dystansu do naszej aktualnej sytuacji, a z drugiej strony – zobaczenie siebie w szerszym kontekście Jezusowego, Bożego miłosierdzia.
A teraz osoba, która chciałaby zacząć tak badać swoje myśli, pracować nad zbudowaniem takiego dystansu, praktykować taki codzienny rachunek sumienia. Ignacy pisze w regułach o skrupułach, że są dusze „delikatne” i „prostackie”, i one różnie budują dystans, a także wskazuje, jakie ewentualnie są różnice między nimi. Zakłada tym samym, że zły duch będzie inaczej podchodził do duszy „prostackiej”, a inaczej do „delikatnej”…

Jest takie podstawowe rozróżnienie w kontekście sakramentu pojednania, które stanowi na przykład jego częstotliwość. Nie jest niczym dziwnym to, że osoby, które czasem możemy nazywać skrupulantami, wykazują bardzo wysoką częstotliwość przystępowania do sakramentu pojednania. I wcale nie mam na myśli częstotliwości w wymiarze raz na dwa tygodnie lub raz na tydzień, ale czasami co drugi, trzeci dzień, a są nawet tacy, którzy spowiadają się codziennie, przynajmniej okresowo.
To można przesadzić z sakramentem pojednania? Czy chodzi o ogólny stan tego penitenta, któremu skrupuły każą się codziennie spowiadać?
Ja bym nie powiedział, że tu chodzi o przesadzenie z sakramentem pojednania, tylko o to, żeby nie traktować sakramentu pojednania magicznie. To znaczy, że w niektórych skrajnych sytuacjach tego rodzaju praktyki bardziej wskazują na to, że problem leży też gdzie indziej, nie tylko w sferze duchowej. Oznacza to, że trzeba w takich wypadkach zidentyfikować również inne obszary pracy i być może wprowadzić jakiś rytm praktyki sakramentalnej, który będzie akceptowalny dla danej osoby, ale który równocześnie pomoże jej nieco oderwać się emocjonalnie od lokowania problemu jedynie w obszarze sakramentu pojednania.
Takie zalecenia mogą dotyczyć np. osób, które niekiedy pewne przeżyciowo trudne szczegółowe kwestie ze swojego życia traktują w taki sposób, że umieszczają je w absolutnym centrum swej uwagi i marginalizują inne rzeczy, nierzadko bardzo ważne. Niekiedy te skrupuły dotyczą jakichś czynów, czasem myśli, czasem słów – różnych obszarów, w których mogą nam się zdarzać upadki. Wreszcie za takim doświadczeniem skrupułów stoi też nieraz bardzo konkretne wyobrażenie, zapatrywanie i przeżywanie relacji do Boga – jakiś obraz tego, kim i jaki jest Bóg wobec tej osoby. Z taką sytuacją mamy do czynienia np. w ewangelicznych przypowieściach o minach czy talentach: wiedziałem, że jesteś twardy… (por. Mt 25,24). Ogólnie i skrótowo rzecz ujmując, skrupulanctwo będzie polegało na dostrzeganiu grzechu tam, gdzie w istocie go nie ma.
Czyli z tak zwanym dokładnym rachunkiem sumienia można przesadzić pod tym względem, że się wpadnie w taki wir szukania grzechu, że już bardziej się koncentrujemy na grzechu niż na łasce?
Gorzej, jeżeli to szafarz sugeruje – świadomie czy nie – taki sposób podejścia, bo tym samym stawia w zasadzie grzechy na jednym poziomie. I w tym znaczeniu rzeczywiście nie uczy rozeznania, właściwego “ważenia” w sumieniu, wyczucia wagi spraw. Również ojcowie pustyni o tym mówili. Jedna z ich wskazówek polegała na tym, żeby raczej zidentyfikować pewną centralną wadę, której rozpoznanie i zajęcie się nią już powoduje, że wszystkie inne będą do pewnego stopnia osłabiane. Dusza skrupulatna dostrzega szerokie spektrum grzeszności, natomiast przeważnie je fragmentaryzuje. Z wybranym i powiększonym w swym znaczeniu fragmentem jest identyfikowana grzeszność, co utrudnia rozpoznanie bardziej zasadniczych tendencji.
A charakterystyka duszy prostackiej? Czy to jest drugi biegun?
Czasami jest to drugi biegun, choć rzecz bywa bardziej złożona. Trzeba przyznać, że niekiedy jest to doświadczenie osób, które po pierwsze, przychodzą do spowiedzi bardzo rzadko, a po drugie, gdy już przychodzą, to rozbrajająco szczerze mówią, że w zasadzie nie widzą żadnych istotnych swoich grzechów czy uchybień. Cóż, zazwyczaj wtedy staram się pytać takie osoby, w czym wobec tego mogę im pomóc… I ten dialog bywa owocny. Zdarzają się również osoby, które potrzebują pewnej swoistej pomocy. Są np. ludźmi zranionymi, czasem zrażonymi, innym razem takimi, które nie otrzymały potrzebnej formacji, i to z różnych powodów. Toteż w sakramencie potrzebują one oczywiście jakiegoś poprowadzenia. Ale trzeba także przyznać, że rzeczywiście występuje chyba pewna prawidłowość polegająca na tym, że te osoby, które rzadko przychodzą do spowiedzi, w pewnym sensie tą przyjętą przez siebie praktyką utrwalają taki stan rzeczy. Ktoś, kto się zbliża do światła, jak powiada Jezus, przyczynia się do tego, że jego czyny się ujawniają. Jeśli się nie zbliża do światła, to trudno te mroczne czyny dostrzec i wydobyć na jaw (por. J 3,20-21).

To pięknie przeszliśmy do następnego pytania, bo właśnie chciałem zapytać o przyczyny rzadkiej spowiedzi. I tutaj mamy kwestię obrazu Pana Boga, który nosimy w sercu, to chyba wychodzi na pierwszy plan? Z kim tak naprawdę się spotykamy w konfesjonale?
Dla niektórych osób, które się rzadko spowiadają, problem polega na tym zapośredniczeniu pojednania przez kapłana, który też jest grzesznikiem. Trudność tkwi w tym, że te osoby muszą przez to przejść. To jest też dla niektórych bardzo konkretny powód oporów przed przyjęciem tej ludzkiej mediacji i motyw jej podawania w wątpliwość. Powody innych trudności są bardzo różne. Począwszy od tego, że mamy coraz więcej młodszych osób, dla których po prostu najzwyczajniej w świecie przejęcie pewnego dziedzictwa związanego z wiarą wcale nie jest oczywiste. Są też osoby starsze, które albo nie miały nigdy takiego kontaktu z życiem Kościoła, albo został on przerwany, jakoś zaburzony, i to znowu z różnych racji. Jest oczywiście grupa – należy również ją zauważyć – która z racji intelektualnych odrzuciła jakiejś praktyki kościelne. Ewentualnie traktują je oni jako jedną wielką uzurpację. Albo też powtarzają to, co swego czasu, wiele lat temu, było swoistym hasłem w przestrzeni publicznej, mianowicie powiedzenie – i odpowiadająca mu rzeczywistość: „Chrystus tak, Kościół nie”. Oczywiście są trudności w samym Kościele. Jakaś bardzo oporna dynamika konfrontowania się z wyzwaniami, błędami, winą, fałszywymi mniemaniami, rozwiązywania problemów, które są realne i dotkliwe, i rzeczywiście skandaliczne. To budzi zgorszenie. Ta nieporadność – jeśli nie wręcz hipokryzja w pewnych wypadkach – ludzi Kościoła staje się dzisiaj również jednym z ważnych powodów zarzucania praktyki spowiedzi. Wreszcie trzeba wspomnieć i to, że w ogóle penitent w sytuacji sakramentalnej jest petentem, który prosi o łaskę, ale mimo tej swojej podporządkowanej – i przez to trudnej – sytuacji bywa traktowany z góry, a czasem wręcz – trzeba to powiedzieć z całą mocą – w sposób absolutnie niedopuszczalny. I, niestety, trzeba także stwierdzić, że to nie są sprawy i zdarzenia marginalne, do pominięcia. Penitenci wcale nierzadko doświadczają złego traktowania i wyrażają swój ból. Ale oczywiście widać też koniec końców coś, co można określić jako zjawisko popandemiczne, to znaczy odpływ wiernych korzystających z sakramentu pojednania, jako jeden z efektów ubocznych pandemii. Pandemia uświadomiła mi na nowo – a może i wielu innym – ciekawą rzecz, która nawiązuje do starej praktyki pustynnej: pamięci o grzechach, nad którymi zajaśniało miłosierdzie Boże. Byliśmy mianowicie zaproszeni, zwłaszcza przed Wielkanocą, do pojednania z Bogiem i przyjęcia komunii świętej, korzystając z możliwości wzbudzenia w sobie żalu doskonałego, który oznacza tyle, że można przystąpić do komunii, nawet jeśli rozpoznajemy w sobie jakieś grzechy potrzebujące wyznania, z intencją przystąpienia do sakramentu pojednania, kiedy będzie to już możliwe. I pandemia pokazała, że taka praktyka nadal jest możliwa. Ojcowie pustyni i Kościoła nazywali to pentos – skruchą serca. Szło więc z jednej strony o doskonały żal, a z drugiej strony o wiarę, że ów żal, ta duchowa dyspozycja jest sednem, o które tu chodzi. Jak się zatem okazało, ta forma pokutna w Kościele odsłania wciąż zasadną i zasadniczą perspektywę, która mogłaby pomóc, np. niektórym skrupulantom, gdybyśmy bardziej żyli świadomością, że to ostatecznie Pan odpuszcza grzechy, a to znaczy też, że z pójściem do konfesjonału można czasem poczekać, dbając o zwyczajny i w miarę regularny rytm.
Czy zdarzyło się Ojcu mieć dylematy w konfesjonale?
Oczywiście, że tak. Chociaż bardzo wielkich dylematów miałem naprawdę nie aż tak wiele, to znaczy w skali wszystkich dotychczasowych lat posługi nie było tego jakoś strasznie dużo. (RL)