ul. Sienkiewicza 19 | 30-033 Kraków
tel.:12 631 97 70

Biuletyn na V niedzielę Wielkiego Postu

Szklane obrazy || Rozmowy o sakramencie pokuty cz. 1 || Rozmowy o sakramencie pokuty cz.2

GIMNASTYKA

Miło nam poinformować, że w naszej parafii powstała inicjatywa gimnastyki. Wszystkich chętnych zapraszamy w poniedziałek w godz 11:00 do 12:00, do dolnej sali domu parafialnego. Kontakt: p. Kazimiera: kom. 692 593 406

SZKLANE OBRAZY ŚW. FRANCISZEK

Święty Franciszek i ptaki

Gdy Franciszek prawił ptakom o miłości

Słuchały, trzepotały skrzydłami i wzlatywały

W błękit jak stado słów

Wypuszczonych dla zabawy z jego świętych ust.

Potem zniżały się krążąc i  brzęcząc nad jego głową,

kręcąc piruety na pelerynach braci.

Tańczyły w locie, bawiły się z czystej radości

i śpiewały, odlatując jak obrazy.

To był najlepszy wiersz Franciszka,

o słusznej tezie i lekkim stylu.

(Seamus Heaney, przekład Piotr Pieńkowski)

Jedną z najlepiej udokumentowanych opowieści o spotkaniach św. Franciszka z Asyżu ze zwierzętami można znaleźć praktycznie w każdej historii życia świętego. Jest to opowieść o kazaniu, które wygłosił do ptaków na łące przed murami miasteczka Bevagna w Umbrii we Włoszech. Stojąc na kamieniu, który później na pamiątkę tego wydarzenia  został wmurowany w ścianę kaplicy Gisberto Ciccoli w kościele San Francesco w tej samej miejscowości (podobnie, choć z innych przyczyn, jak kamień, na którym wedle legendy odcisnęła się stopa królowej Jadwigi, i który wmurowany jest w ścianę kościoła oo. Karmelitów na Piasku w Krakowie), nawoływał ptaki do miłości ich Stwórcy.

„[…] W dziwnym zapale ducha, chodząc wśród nich, potrącał je tuniką, a one jednak nie ruszyły się z miejsca, dopóki nie zrobił nad nimi znaku Krzyża i nie pozwolił im odlecieć…” (Św. Bonawentura, Życiorys większy św. Franciszka z Asyżu, rozdz. XII, 3).

Kazanie zrobiło się jeszcze bardziej słynne, gdy w 1299 roku Giotto umieścił fresk ukazujący we wzruszający sposób to wydarzenie wśród dwudziestu ośmiu fresków obrazujących sceny z życia świętego w górnym kościele Bazyliki św. Franciszka w Asyżu.  Na fresku tym bosonogi św. Franciszek, ze złotym nimbem wokół głowy, skłania się łagodnie w stronę siedzących na ziemi i polatujących ptaków, jednocześnie unosząc rękę w geście tłumaczenia. Drzewo o bujnej koronie, pod którym siedzą ptaki, jak gdyby odwzajemnia skłon zakonnika, pochylając się lekko w jego stronę. Za plecami św. Franciszka stoi jego brat zakonnik, którego postawa i gest dłonią wyrażają zdumienie, może zniecierpliwienie, a na pewno pewną sztywność, którą podkreśla wyrastające za nim, proste drzewo o ubogiej koronie. Dwa jakże różne, lecz wymowne światy.

W świecie współbrata Franciszka zwierzęta towarzyszyły człowiekowi, ale jako pozbawione duszy zapewne nie były warte większej uwagi, nie mówiąc już o szacunku. W świecie Biedaczyny z Asyżu były stworzeniami Bożymi, zasługującymi na pozytywne uczucia, opiekę i poważanie. Zresztą ptaki to nie jedyne zwierzęta, z którymi spotykał się św. Franciszek. Był też  m.in. wilk, świerszcz, baranek, pszczoły, osioł, a nawet glista. Wszystkie miały swoje miejsce na świecie, a niektóre z czasem zyskały znaczenie symboliczne, zarówno w królestwie zwierząt, jak i w kategoriach religijnych, chrześcijańskich i jako takie trafiły do średniowiecznych katalogów zwierząt (ale też roślin, a nawet skał), zwanych bestiariuszami. W XII wieku bestiariusze cieszyły się olbrzymią popularnością w Europie, a większość oparta była o anonimowe, greckie dzieło Physiologus z II wieku naszej ery. Średniowieczne wersje bestiariuszy nie tylko zawierały bogate, kolorowe ilustracje i szczegółowy opis rzeczywiście istniejących, a także mitycznych zwierząt, ale zostały też wzbogacone o chrześcijańskie znaczenia, które stanowiły podstawę tworzonych alegorii.

(Bestiariusz z Aberdeen, źródło: wikipedia)

I tak na przykład mrówka miała symbolizować Kościół, gdyż współpracowała z innymi mrówkami na rzecz dobra wspólnego i skupiała się na wspólnocie. Motyl symbolizował zmartwychwstanie – trzy etapy rozwoju motyla (gąsienica, poczwarka, dorosły osobnik) to trzy etapy życia chrześcijanina – życie, śmierć i zmartwychwstanie. Gołębica od początku chrześcijaństwa do dzisiaj symbolizuje Ducha Świętego. Ryba z kolei, której grecka nazwa grecku ichthys jest akrostychem, gdyż pierwsze litery tego wyrazu oznaczają Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, Zbawiciela (w transkrypcji z greki Iesus Christos Theou Yios Soter), symbolizuje właśnie Jezusa. A ptaki to dusze ludzkie – gdy piją wodę, przypominają ludzkie dusze pijące „wodę żywą”.  Najciekawsze jednak, czysto chrześcijańskie znaczenie miał pelikan – symbolizował odkupienie grzechów. Uważano, że pisklęta pelikanów tak natarczywie domagają się pokarmu od matki, że ją ranią. Broniąc się, matka zabija swoje młode, ale po trzech dniach żałuje swojego czynu i dziobem przebija swój bok. Kapiąca na martwe pisklęta krew ożywia je, a matka umiera, złożywszy − tak jak Jezus − najwyższą ofiarę.  

(Źródło: wikipedia)

Wśród znajomych zwierząt, występowały też zwierzęta mityczne – na przykład bazyliszek (symbolizował grzech i Szatana), lewiatan (wężosmok, który symbolizował Szatana, ale także wieloryba, który połknął Jonasza), sfinks (milczenie i tajemnica, także los narodu wybranego w Egipcie) czy jednorożec, uważany za symbol czystości i życia zakonnego.

Z kart bestiariuszy podobizny zwierząt trafiały na freski i obrazy, a także na witraże. Można je podziwiać w wielu gotyckich kościołach w Europie, gdzie zazwyczaj występują w scenach biblijnych – na przykład w gotyckiej  Katedrze Najświętszej Maryi Panny w Erfurcie w Niemczech znajduje się okno witrażowe przedstawiające historię stworzenia opartą o Księgę Rodzaju, a w katedrze w Chartres we Francji, centrum rzemiosła i sztuki witrażowniczej w średniowiecznej Europie, trzynastowieczne witraże opowiadające historię potopu prezentują słonie, lwy, owce i ptaki gromadzące się w Arce Noego. Częstymi zwierzęcymi motywami występującymi na witrażach był baranek, smok (walczący ze św. Jerzym lub Archaniołem Michałem), koń, lew, wilk, jeleń, no i właśnie ptaki.

fot. Grzegorz Eliasiewicz i Rafał Ochęduszko, prawa autorskie Corpus Vitrearum Polska

Witraż poświęcony św. Franciszkowi (nawa północna, na lewo od wejścia głównego) w kościele św. Szczepana, zaprojektowany przez Jana Januszewskiego i wykonany w 1941 roku,  ukazuje stojącego  pod drzewem św. Franciszka z nimbem nad głową, w otoczeniu  siedzących i polatujących ptaków. Jego ciemny, brązowy habit mocno kontrastuje z bardzo kolorowym tłem, oddającym bogactwo otaczającej świętego przyrody. Na prawej dłoni Franciszka siedzi mały ptaszek, a zakonnik trzyma uniesioną lewą dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym w stronę ptaszka, zapewne przekazując mu pewne nauki. Choć kolorowe tło ożywia witraż, to jednak nieruchoma postać św. Franciszka, jego zamyślona, poważna twarz i brąz habitu nie symbolizują radosnej chwili spotkania świętego z ptakami, zasugerowanej w wierszu poety-noblisty Seamusa Heaney’a i wyczuwalnej na obrazie Giotta. Witraż ten to raczej obraz namysłu nad przemijaniem i śmiercią, tym bardziej, że na jego dole znajduje się dedykacja:

„Pamięci Franciszka Macharskiego, kupca i obywatela Miasta Krakowa, 1852-1934”. 

Kim wobec tego był Franciszek Macharski, kto ufundował poświęcony mu witraż i dlaczego w kościele św. Szczepana? Franciszek Aleksander Macharski (1852-1934) był bardzo znanym krakowskim kupcem i filantropem przed II wojną światową.  Związał się zawodowo z Antonim Hawełką, właścicielem słynnego w Krakowie sklepu kolonialnego, gdzie najpierw pracował jako subiekt, a po śmierci Hawełki stał się jego spadkobiercą i właścicielem zarówno sklepu, jak i restauracji, które znalazły nową siedzibę w Pałacu Spiskim przy krakowskim Rynku. W 1913 roku bratanek Franciszka Aleksandra Macharskiego, Leopold Macharski (1886-1945), przejął firmę, która zyskiwała sobie coraz większą renomę wśród mieszkańców Krakowa i przyjezdnych. To właśnie Leopold Macharski wraz z żoną Zofią z Peców po śmierci Franciszka Aleksandra ufundował witraż św. Franciszka upamiętniający drugiego właściciela „Hawełki”. I to właśnie Leopold Macharski był ojcem ks. kardynała Franciszka Macharskiego (1927-2016), który m.in. przewodniczył uroczystości koronacji obrazu Matki Bożej Pocieszenia w kościele św. Szczepana w 2002 roku. Ks. kardynał, podobnie jak inni członkowie jego rodziny, spędził dzieciństwo w willi przy ul. Wyspiańskiego 11, a więc kościół św. Szczepana był jego kościołem parafialnym. A postać św. Franciszka była mu szczególnie bliska – gdy został arcybiskupem, mieszkał przy ul. Franciszkańskiej, naprzeciwko Bazyliki św. Franciszka z Asyżu, w której został wyświęcony na kapłana, i która była jego ulubionym miejscem w Krakowie. A jego bliski przyjaciel święty Jan Paweł II, z powodu jego skromności i braku przywiązania do dóbr doczesnych,  nazwał go kiedyś „biedaczyną z Krakowa”. Myślę, że „biedaczyna z Asyżu” zgodziłby się z tym określeniem. W ten to sposób wszyscy trzej Franciszkowie wspomniani powyżej są w kościele św. Szczepana obecni, choć każdy inaczej.

Piotr Pieńkowski

ROZMOWY O SAKRAMENCIE POKUTY, cz. 1

Z o. Robertem Grzywaczem SJ (RG) , jezuitą, wykładowcą na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie, o sakramencie pojednania, rozmawia Radosław Lebowski (RL)

RL: Od kiedy jest z nami w Kościele sakrament pojednania? Od kiedy w formie, którą znamy dzisiaj?

RG: Najwcześniejsze dokumenty – to, co nazywamy pierwszą historią Kościoła – sięgają pism nowotestamentalnych, m.in. Dziejów Apostolskich. Tam mamy właśnie mowę o takiej praktyce, w dziewiętnastym rozdziale, przy okazji pomnażania liczebności Kościoła. Nie była to praktyka bardzo sformalizowana, ale polegająca na wzajemnym wyznawaniu słabości wobec braci i sióstr we wspólnocie. Podobna wzmianka jest w Liście św. Jakuba 5,16. Oczywiście, o władzy odpuszczania grzechów powierzonej Dwunastu jest mowa w Ewangeliach (Mt 18,18; J 20,23). Później w Kościele praktyka wyznawania grzechów miała w dużej mierze charakter publiczny związany z liturgią. Aż do utrwalenia się tego zwyczaju, wyznawano w zasadzie tylko grzechy ciężkie, takie jak apostazja, zabójstwo, cudzołóstwo czy bałwochwalstwo, które określały tzw. upadłych (łac. lapsi) – tych, którzy załamali się w wierze wskutek prześladowań. Dla zachowania autorytetu słowa Bożego (Hbr 6,4-6), a także z powodu długotrwałych pokut, odraczano moment pojednania czasami nawet na koniec życia, czy na wystąpienie niebezpieczeństwa śmierci (chociaż niektórzy papieże przed tym przestrzegali). Inną tendencją w pierwszych wiekach chrześcijaństwa był moment kształtowania się wielkiego ruchu ucieczki na miejsca pustynne w Egipcie na przełomie IV/V wieku, kiedy tworzą się wspólnoty cenobityczne. Wyznanie grzechów towarzyszyło tam prośbie o słowo, skierowanej do jednego z bardziej doświadczonych mnichów, ze strony młodszych adeptów, raz na jakiś czas. Przy tej okazji wyznawano własne słabości. Tu już była praktyka bardziej indywidualna. Natomiast w dzisiejszej postaci, spowiedź ukształtowała się około XIII wieku po Soborze Laterańskim IV. Na początku mamy do czynienia z praktyką także związaną przede wszystkim z jakimiś ciężkimi przewinieniami.

RL: Czy, w związku z tym, że moment wyznania grzechów był tak odraczany, miał zawsze charakter powtarzalny?

RG: Ewidentnie nie. W kościele pierwotnym, zaciążyła na tym głównie praktyka wobec lapsi – upadłych, których długo poddawano publicznej pokucie (musieli np. wychodzić z mszy przed rozpoczęciem liturgii eucharystycznej – przyp. red), więc siłą rzeczy akt był rozumiany był często jako jednorazowy. Pewnie istniała obawa, że gdyby taki lapsi jeszcze raz upadł, powtórzył ten grzech, narażałby się na przerażającą perspektywę (Hbr 6,4-6).

RL: Jeszcze jeden motyw związany z ewoluowaniem sakramentu pojednania. Jeśli spowiedź miała charakter publiczny, czy wyznawany wobec wspólnoty, to w takim razie jak podchodzono do tajemnicy spowiedzi? Jak wygląda porównanie przede wszystkim z tym, że obecnie dominuje spowiedź indywidualna, a tajemnica spowiedzi jest obwarowana wieloma zastrzeżeniami, również dla kapłana, skoro spotkałyby go okoliczności, które nakłaniałyby do jej złamania?

RG: Wspomniane wcześniej pozasakramentalne wyznanie jednego mnicha wobec drugiego na pustyni w sposób naturalny zachowywało tajemnicę, bo działo się to zazwyczaj w odosobnieniu. Ale z drugiej strony, jeśli człowiek wyznawał swoje grzechy i złości wobec wspólnoty ludzi, z którymi żył i dzielił wszystko, to też miało absolutnie inny wydźwięk. To nie była osoba anonimowa, wszyscy byli braćmi (i siostrami) w wierze; byli tak samo naznaczeni grzechem. To zaufanie budowane poprzez wspólne życie zmieniało postać rzeczy. Czasami rzeczywiście próbowano dokonać publicznych osądów niektórych przewinień. Niektórzy z wielkich ojców pustyni, jak np. pewnego razu abba Mojżesz, odmawiają uczestnictwa w takich aktach, a nieraz wręcz ich do tego nakłaniano. Wspomniany abba Mojżesz, którego namawiano, żeby przyszedł osądzić kogoś pochwyconego na gorącym uczynku, a w czym abba nie chciał uczestniczyć, zademonstrował swój sprzeciw w ten sposób, że przyszedł z worem wypełnionym piaskiem, tyle że był on dziurawy. I gdy pytano go, po co to robi, on odpowiedział, że jego grzechy wysypują się za jego plecami, ale on ich nie widzi, dlatego może teraz przyjść oskarżać swojego brata. W ten sposób dawano nieraz do zrozumienia, iż praktyka publicznego wyznania przynosiła mniejsze pożytki. Natomiast sam bezwarunkowy zakaz wyjawienia przez spowiednika grzechów penitenta, obwarowany ciężką pokutą za jego zlekceważenie, pojawia się na pewno w dokumentach Soboru Laterańskiego IV (1215).

RL: Wiemy, że pierwsze wspólnoty opisywane w Dziejach Apostolskich trwały w obchodach pamiątki ofiary z chleba i wina. Praktyka sakramentu pojednania nie była z tym faktem ściśle powiązana. W sposób naturalny przyjmowanie Ciała i Krwi Pańskiej było oddzielone od faktu życia, tak jak my to w tej chwili nazywamy, w stanie łaski uświęcającej. Jak ci pierwsi chrześcijanie mogli znieść taki rozdźwięk, patrząc z naszego punktu widzenia?

RG: Właśnie, chyba niekoniecznie to był rozdźwięk. To znaczy, że być może oni o wiele bardziej żyli świadomością tego, co choćby św. Paweł pisze w I Liście do Koryntian: „kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej” (1 Kor 11,27). Ale zarazem, na przykład w Liście do Rzymian (Rz 14,22-23), bardzo mocno podkreśla kwestię sumienia, działania zgodnie z przekonaniem, zaufania własnemu przekonaniu.

RL: Z naszego punktu widzenia jest to dosyć szokujące.

RG: Tak, ale z naszego punktu widzenia, bo przyzwyczailiśmy się do pewnej praktyki. W sumie było to całkiem spójne, bo wyznanie grzechów było składane komuś ze współbraci czy wobec kogoś znanego, a równocześnie towarzyszyło temu temu przeświadczenie, że to Bóg ostatecznie odpuszcza grzechy.

RL: Jesteśmy obecnie dwa tysiące lat po tym okresie bardzo bliskiego życia wspólnot, kiedy każdy znał osobiście swoich braci i siostry w wierze. W tym czasie Kościół obrósł w struktury, zyskał globalny wymiar, przekroczył ramy kultury europejskiej, doświadczył wielu sporów i przemian. Jak ten bagaż zaważył na obecnym kształcie sakramentu pokuty?

RG: W odniesieniu do pozasakramentalnego wyznania praktykowanego na pustyni można powiedzieć, że reguły monastyczne i ogromny wzrost liczebności adeptów życia zakonnego dały początek ogólnie pisanym regułom. Służyły one regulowaniu życia w sytuacji, w której nie było już możliwość bezpośredniego kontaktu między przełożonym i podwładnymi, ojcem duchownym czy opatem i początkującymi mnichami.

RL: Jest w tym też jakiś rys takiego dziedzictwa rzymskiego, kodyfikacji, prawda?

RG: Rys obecny nawet w nazwie naszego obrządku rzymsko-katolickiego. Rys prawniczy; on coraz bardziej się też, trzeba powiedzieć, utrwala. To widać na przykład w spojrzeniu w ogóle na grzechy. Jest to punkt widzenia prawa, z którego karze się za popełniony czyn.
Z kolei ojcowie pustyni i w ogóle praktyka ewangeliczna, metanoia, czyli nawrócenie, zmiana myślenia jest tym, co ma nam przyświecać. Tak ma się odbywać proces nawrócenia, powrotu do Boga. Charakterystyczne pod tym względem jest już biblijne tłumaczenie, np. w Ewangelii Markowej, greckiego metanoeite (zmieniajcie myślenie) na łacińskie paenitemini (żałujcie, czyńcie skruchę, pokutę)!
Ojcowie pustyni tymczasem, włącznie z Ewagriuszem z Pontu, który dał pisemny wyraz sztuce rozeznawania duchowego, mówią raczej o poszukiwaniu źródła grzechu, tego, z czego wynika zło (Chrystus mówił tu o sercu), o badaniu myśli, o zauważaniu zła na etapie myśli.

Później papież Grzegorz Wielki to kodyfikuje i wskazuje na siedem złych myśli, ale jeszcze wciąż rozumianych właśnie jako myśli. Dopiero Hugo ze św. Wiktora, mniej więcej w podobnym czasie, jak ten, gdy ustala się praktyka sakramentu pojednania w dzisiejszej formie (XII w.), tworzy znany nam dziś katalog grzechów głównych, ale już grzechów jako czynów, a więc pewnych skutków, rezultatów działania. Pokazuje to bardzo istotną zmianę mentalności. To znaczy, że od tej chwili oceniamy bardziej owoc wydany przez zło, jego efekt.

RL: Jak nie ma końcowego czynu, to w pewnym sensie można być usprawiedliwionym cały czas?

RG: Tak. I taki sposób myślenia rzutuje na to, co widzimy i słyszymy dzisiaj, czasem w praktyce sakramentalnej; taka mentalność, niestety, pokutuje, czasem aż po oburzające przykłady takiego traktowania zła.

(Ciąg dalszy w kolejnym numerze biuletynu)